Z tego artykułu dowiesz się:
Co zrobić, kiedy ktoś usilnie chcę Cię ustawić po swojemu
Miałam nie raz taka sytuację, kiedy ktoś mocno próbuje mi narzucić, jak mam się zachować. Ustawić mnie po swojemu. Przesunąć troszkę w prawo, potem lekko do tyłu. O tak, tutaj.
Byli to różni ludzie.
Był to mój klient. Mówiący, że "powinnam" od niego odbierać każdy telefon, o każdej porze dnia i nocy, parę razy dziennie. Klient niespokojny, na już.
Był to lekarz, który mówił że "powinnam" zrobić takie i takie badanie, choć jak się potem okazało potem inny powiedział, że zupełnie nie ma przesłanek i po co, to naprawdę mocna przesada. Lekarz wystraszony, żyjący w ciągłym napięciu i wśród chorób, być może też własnych.
Był to dentysta, który mówił, że "powinnam" nosić aparat, bo jemu będzie łatwiej mi leczyć zęby (choć nie mam próchnicy od lat). Dentysta żyjący tylko zębami.
Był to mój szef, który jak odkładałam słuchawkę od razu mnie ustawiał i mówił, że "powinnam" inaczej powiedzieć ostatnie zdanie. Szef znerwicowany i mający potrzebę nadmiernej kontroli.
Była to moja mama, która mówiła, że powinnam dać się dziecku wypłakać i nie reagować. Mama, która miała dzieci lata temu i lubi porządzić.
Słyszałam wiele "powinnam". Jakoś tak wcześniej nie byłam uwrażliwiona na to słowo. I albo wykonywałam bez refleksji to, co ktoś mi narzucał. Albo - też bez refleksji - zaczynałam argumentować swoje zachowanie, tłumaczyć czemu jest inne, nie raz podpierając się badaniami i nauką.
Aż w końcu zaczęłam być tym już zmęczona.
Oba podejścia nie działają.
Pierwsze stawiało mnie w roli pacynki. Pokornie bez awantur robię dokładnie tak i tak. Osoba, która mi coś proponowała czuła się za to doceniona. Toż piękną radę mi dala. To nic, że ta porada była tak naprawdę po to, żeby sama poczuła się lepiej. Nie chodziło nigdy o mnie.
Drugie podejście stawiało mnie w roli kłótliwej i przemądrzałej. Niby zrobiłam po swojemu. Niby się obroniłam. Ale to było zawsze męczące. Bo osoba, która mi dała radę zaczynała bronić swojego stanowiska: co pacjentka, podwładna, córka w ogóle wie. Co ona tutaj się przemądrza, zamiast robić tak, jak jej mówię. Należy mnie słuchać. Znowu: nie chodziło o mnie. A o pokazanie autorytetu.
Mało jest ludzi, którzy dają radę z serca. Moja babcia taka była. To, co mi polecała, tym się kierowała. Były to szczere i zdroworozsądkowe porady. Nigdy nie naznaczone strachem czy uporem. A płynące z miłości.
Moja kochana babcia zmarła. Ale widuję ją w moich znajomych, mężu, córce. Teraz już umiem patrzeć. Lepiej widzę, czy porada płynie z prawdy i głębi. Czy może ze strachu i lęku. Choć jeszcze nadal nie zawsze odróżniam idealnie, ale uczę się :)
No dobrze. To co zrobić, kiedy ktoś próbuje Cię ustawić? I podskórnie czujesz, że to nie jest w zgodzie z Tobą?
W ogóle najpierw należy zauważyć to, że właśnie ktoś przerzuca na Ciebie swoje emocje. O, ten człowiek się boi i przerzuca na mnie swój strach. O ten człowiek potrzebuje kontrolować. I chce to robić moim kosztem. O ta pani ma zły dzień. I krzyczy na mnie, pewnie sama nie wie, o co. O ten pan jest niespokojny i chce na już. Chcę na mnie przerzucić ten swój niepokój.
To nie są Twoje i moje historie. A ich własne. Osobne od Twoich.
Najlepiej zatem jest przez chwilę nie mówić nic. Po prostu nic. Dać sobie samej ciszę i czas. Co czujesz. Co myślisz. Nie musisz od razu odpowiadać. Nie musisz. Ja wiele lat myślałam, że muszę od razu reagować. Od razu odnosić się do czegoś. Do danej opinii. Od razu odpowiadać. Tłumaczyć. Może się nawet bronić.
Ale nie muszę. I Ty też nie. Ani od razu. A i w ogóle.
Możesz spróbować zmienić temat, jeśli masz ochotę. Ja zmieniam. Choć zauważam też coraz częściej, że już powoli nie chce brać za to odpowiedzialności. Nie chcę koniecznie uzdrawiać rozmowy. Zostaję zatem w ciszy. Czasem niezręcznej, ale nisko kosztowej. W porównaniu z innymi opcjami.
A jeśli ktoś naciska i uparcie wraca do swojego "powinnaś" i czujesz się przytykana, dotykana, zaczepiana, wyzywana do odpowiedzi wtedy nie pozostaje nic innego, jak stanąć prosto, głową wysoko (wystarczy w wyobraźni) i powiedzieć STOP. Zacząć zdanie od: Rozumiem, co pan / pani / mamo mówisz, ale:
(ja) muszę to przemyśleć.
Lub, jeśli już potrzebujesz coś więcej powiedzieć to niech to będzie coś w stylu:
(ja) Mam inne podejście, które się świetnie sprawdza i nie chce go zmieniać
Do klienta: proszę o kontakt wyłącznie mailowy, to mi pomaga już od lat procesować każdy projekt na czas i zgodnie z wymaganiami. W razie wyraźnej potrzeby umówimy się na telefon.
Do mamy: (ja) Nie chcę zostawiać płaczącego dziecka. Niczemu to nie służy.
Do lekarza: nic. Nic nie mówić. A jeśli masz wątpliwości zapytaj. Ale nie musisz się tłumaczyć. I pamiętaj, że nawet lekarz często wyraża opinie, a nie fakty.
Generalnie - nie musisz mówić więcej. Nawet lepiej w takiej sytuacji mówić mniej.
Cisza.
Byłoby to może i nawet nie takie trudne. Choć w moim przypadku zachowanie ciszy czy zmiana tematu jest! akurat trudne. Bo jakoś bez sensu czuję, że muszę wejść w temat, i albo się tłumaczyć albo pozwolić danej osobie się wykazać wiedzą, bo będzie jej miło. Strasznie mnie to dużo kosztuje i mi nie służy. Więc pracuję nad tym i naprawdę coraz lepiej mi wychodzi ("samochwała w kącie stała" Jan Brzechwa 😜)
I jeszcze trudniejsze jest wytrwać. Bo tak, ta osoba, co próbuje nas ustawić, kiedy zauważy, że się nie dajemy, będzie miała dyskomfort. Bo jak to nie słucha mnie. Ja wiem co mówię. Czemu cisza jest. Czemu odchodzi. Czemu zmienia temat. I inne, z grubej rury: Wspomnisz moje słowa! Pani to jest niepoważna! Nie wie Pani, że się odbiera telefon?
Ale to nic. Nie musisz pocieszać kogoś czy poprawiać humor komuś, kto czuje z tym dyskomfort. Czy nawet więcej, może czuje Twoją granicę i przez to jakoś tak niewygodnie mu, bo jest przywołany do porządku.
Nie musisz brać za to odpowiedzialności. To nie jest Twoja rola. To jego czy jej dyskomfort. Bądź miła i asertywna w rozmowie (asertywny oznacza: ja jestem ok, Ty jesteś ok), nie dąż do konfliktu, ale też nie sprzedawaj siebie, tylko po to żeby komuś było fajnie i przyjemnie.
A jak ktoś ciągnie temat i szuka dziury w całym, żeby przebić się ze swoim i na swoim postawić: powiedz że potrzebujesz oddechu: odejdź, rozłącz się, wyjdź na chwilę. Przerwa i cisza jest Twoim sprzymierzeńcem. Da Ci czas na przemyślenia. Ukoi sytuację. Wygasi nerwy.
Najważniejsze w tym wszystkim jest jedno: rozumieć, o co mi, czyli - skoro już piszę to w formie porady - o co Tobie chodzi. W dobrym sensie. Czyli: na czym Ci zależy. Jakie masz Twoje własne, prywatne zasady. Jakie masz zdanie na ten temat.
Do tego się dochodzi z czasem. Ja mam 42 lata i nadal się uczę.
Ale jeśli już mam wypracowane moje własne prywatne zasady, to:
nie odbieram telefonu po 16:00 z pracy, choćby mi klient zarzucał najgorszy brak odpowiedzialności na świecie. To jego rozumienie odpowiedzialności, ja zawsze wywiązuję się z moich obietnic, ale nie pracuję po 16:00, to nie SOR
nie zostawię dziecka samego, żeby się wypłakało. To jest niezgodne ze mną.
nie będę biegała i robiła kolejnych badań, tylko dlatego, żeby prywatny lekarz miał czyste sumienie (i pełny portfel). Skoro jest ok to jest ok, nie szukam dziury w całym.
jem warzywa, choćby ktoś porównywał mnie do królika (zdarzyło się ;))
i milion innych
W ogóle to tak jak w przypadku, kiedy przytłaczają Cię poranki i sugeruję Ci, żebyś sobie przede wszystkim ustaliła ze sobą swoją rutynę (→ Gdy poranki Cię przytłaczają - uzgodnij ze sobą Twoją poranną rutynę) tak też w przypadku, kiedy ktoś chce wleźć Ci na głowę ustal sama ze sobą, gdzie masz swoją granicę. I za nią nie wpuszczaj.
Na świecie jest wiele ludzi niepewnych siebie, znerwicowanych, z niskim poczuciem własnej wartości. Którzy będą chcieli przerzucić na Ciebie to, co czują. żeby poczuć się lepiej. Choć to tylko na chwilkę. Tylko to znają. To takie "diabełki". Nie dlatego, że są źli. Ale dlatego, że nieświadomie czynią złe. Bo czują się źle.
I też nie zrozum mnie opacznie. Nie wszyscy są tacy.
Nie wszyscy lekarze są naznaczeni obawami. Znam opanowanych i spokojnych. I są super. To oni mi otworzyli oczy, jak wpadłam w sidła "konowałów".
Nie wszyscy dentyści najchętniej by Ci kazali co pół roku przychodzić. Niektórzy mają jednak zdrowy umiar.
Nie wszyscy klienci uważają, że jak zapłacą to jesteś ich własnością. Większość ma luz, współpracuje chętnie i umie świetnie się komunikować. Jest cierpliwa. I ważne - uczy mnie tego. Serio. Mnóstwa rzeczy nauczyłam się właśnie od moich opanowanych klientów.
No i mam szczęście - w moim życiu spotykam znacznie więcej dobrych nauczycieli. Uczą mnie dojrzałego podejścia: spokoju, opanowania i rozwiązywania problemów krok po kroku, bez ekscytacji czy nerwów. Pewnie nawet nie wiedzą o tym, że byli moimi nauczycielami.
Ale diabełki też się pojawiają ;) I tu właśnie warto rozumieć swoje własne "ja". I swoje własne zasady.
I umieć odróżnić nauczyciela od diabła. Jak? Uczuciem w brzuchu.
Jeśli czujesz się przy nim czy przy niej spokojna, w zgodzie z Tobą - to nauczyciel. Jeśli masz niepokój - to zdecydowanie diabełek, który musi jeszcze nad sobą mocno popracować :]
A na dodatek - czasem ta sama osoba jest raz tym, raz tym. Zależnie od dnia i poziomu jej energii.
Dlatego zawsze, zawsze warto poznawać siebie. I umieć się odnajdować w misz maszu emocji, energii, uwag, uprzedzeń czy opinii innych ludzi.
Spis treści
Na marginesie
Do zapamiętania:
Na świecie jest wielu nauczycieli, ale i trochę "diabełków", którzy chcą przerzucić na Ciebie swoje negatywne emocje
Gdy spotkasz "diabełka" będziesz czuć niepokój
Nie pozwól mu się ustawiać po swojemu:
Miej swoje zasady
Korzystaj z ciszy
Jeśli potrzeba zrób dystans. Powiedz, że masz inne podejście
Ostatecznie zrób dystans fizyczny: po prostu odejdź lub się rozłącz
Ucz się od nauczycieli. Unikaj diabełków.
Odróżnić jednego od drugiego czasem nie jest łatwo. To nic. Nie musisz od razu tego umieć. To przychodzi z czasem. Ja się ciągle uczę
W gruncie rzeczy nie chodzi o nich a o to, żebyś poznała siebie i to, co Ci służy 🧡